Popularne posty

Dziecko

Dziecko może nauczyć dorosłych trzech rzeczy:
- Cieszyć się bez powodu,
- Być ciągle czymś zajętym
- Domagać się ze wszystkich sił, tego czego się pragnie.
Paulo Coelho

Brakujący kafelek

Któregoś razu, gdy podróżowałem z żoną, otrzymałem faks od mojej sekretarki:

- Brakuje jednego kafelka potrzebnego do renowacji kuchni - pisała. Wysyłam ci oryginalny projekt, jak również projekt wymyślony przez budowniczego, by zrównoważyć brak kafelka.

Z jednej strony miałem szkic stworzony przez moją żonę: harmonijne linie kafelków z otworem na wentylację. Z drugiej strony plan mający na celu rozwiązanie problemu brakującego kafelka: prawdziwa układanka, w której kafelki były rozmieszczone chaotycznie i całkowicie ignorowały pojęcie estetyki.

- Po prostu kupcie dodatkowo jeden inny kafelek - napisała moja żona. Tak właśnie zrobili i dzięki temu mogli trzymać się pierwotnego planu.

Tego popołudnia myślałem przez długi czas o tym co się stało; jak często z powodu braku jednego kafelka, całkowicie zmieniamy plan naszego życia.

Trzy drzewa

Pewnego razu, na wzgórzu, rosły sobie trzy drzewa. Rozmawiały one o swoich marzeniach i nadziejach. Pierwsze z nich powiedziało: 
-Mam nadzieję, że pewnego dnia będę skrzynią, w której trzymane będą klejnoty. Będę wypełniona złotem, srebrem i cennymi klejnotami. Będę mogła być ozdobiona rozmaitymi rzeźbami i każdy będzie mógł zobaczyć moje piękno.

Potem drugie drzewo powiedziało: 
- Może pewnego dnia stanę się potężnym statkiem. Uniosę na swym pokładzie króla i królową i popłyniemy poprzez szerokie wody aż na krańce świata. I każdy będzie czuł się bezpiecznie, z powodu solidności kadłuba, który ze mnie będzie zbudowany.

W końcu trzecie drzewo powiedziało: 
- Chcę rosnąć, aby być najwyższe i najbardziej proste w całym lesie. Ludzie zobaczą mnie na szczycie wzgórza i będą spoglądać na moje gałęzie, i myśleć o niebie i o Bogu i o tym, jak blisko Niego jestem. Ja będę największym drzewem wszech czasów i ludzie zawsze bedą o mnie pamiętać.

Po kilku latach modlitwy o to, aby ich marzenia się spełniły, grupa drwali natknęła się na nie. Kiedy jeden drwal zbliżył się do pierwszego drzewa rzekł: 
- To tutaj, wygląda na mocne, silne drzewo, wydaje mi się, że będę mógł sprzedać je stolarzowi.
I zaczął je ścinać. Drzewo było szczęśliwe, ponieważ wiedziało, że stolarz zrobi z niego piękną skrzynię. Przy drugim, drwal powiedział: 
- To drzewo również wygląda na mocne, powinienem je sprzedać do stoczni.
I drugie drzewo również było szczęśliwe, bo wiedziało, że jest to dla niego możliwość stania się potężnym statkiem.

Kiedy drwal podszedł do trzeciego drzewa, drzewo było przerażone, gdyż wiedziało, że jeżeli zostanie ścięte, jego marzenia się nie spełnią. Jeden z drwali postanowił sobie je zabrać.

Wkrótce po przybyciu do stolarza, z pierwszego drzewa zostały zrobione karmniki, koryta i żłoby dla zwierząt. Zostało więc postawione w stodole i wypełnione sianem. To wcale nie było to, o co drzewo się modliło. Drugie drzewo zostało pocięte i zrobiono z niego małą łódkę rybacką. Skończyły się jego sny o staniu się potężnym statkiem i braniu na swój pokład koronowanych głów. Trzecie z nich zostało pocięte na wielkie belki i pozostawione w ciemności.

Lata mijały, i drzewa zapomniały już o swoich marzeniach. Pewnego dnia mężczyzna i kobieta weszli do szopki. Kobieta urodziła i położyła niemowlę na sianie, wypełniającym żłobek zrobiony z pierwszego drzewa. Drzewo mogło odczuć powagę tego wydarzenia i wiedziało, że nosi największy skarb wszech czasów.

Minęło kilkadziesiąt lat. Grupa ludzi wybrała się na połów, w łódce zrobionej z drugiego drzewa. Jeden z nich był bardzo zmęczony i ułożył się do snu. Kiedy wypłynęli na szerokie wody, zerwała się burza i drzewo
pomyślało, że nie będzie wystarczająco silne, aby zapewnić ludziom bezpieczeństwo. Mężczyźni obudzili śpiącego, a on wstał i powiedział "Spokój!", a wtedy burza ustała. Wtedy już drzewo wiedziało, że ma na swoim pokładzie Króla królów.

W końcu przyszedł ktoś i zabrał trzecie drzewo. Było niesione ulicami, tłum zaś kpił z człowieka, który je niósł. Kiedy się zatrzymali, człowiek ten został przybity gwoździami do drzewa i podniesiony, aby umierać na szczycie wzgórza. Kiedy nadeszła niedziela, drzewo zrozumiało, że było wystarczająco silne, aby stać na szczycie wzgórza i być tak blisko Boga jak tylko możliwe, ponieważ to na nim został ukrzyżowany Jezus.

Morał tej historii jest taki, że kiedy wydaje ci się, że wszystko idzie nie po twojej myśli, zawsze wiedz, że Bóg ma dla ciebie pewien plan. Jeśli Mu zaufasz, obdarzy cię hojnie.

Każde z drzew otrzymało to, o co prosiło, ale nie w sposób, w jaki to sobie wyobrażało.

My nigdy nie wiemy, jakie są plany Boga wobec nas! Wiemy tylko, że Jego drogi, nie są naszymi drogami, ale Jego drogi są zawsze najlepsze.

Cztery świece

Cztery świece płonęły powoli. Było tak cicho, że prawie usłyszałbyś ich rozmowę. Pierwsza rzekła:
- Ja jestem pokój! Jednak nikt nie troszczy się o to, abym płonęła. Dlatego odchodzę.
Płomień stawał się coraz mniejszy, aż w końcu zupełnie zgasł...

Druga rzekła:
- Ja jestem wiara! Najmniej z nas wszystkich czuję się potrzebna, dlatego nie widzę sensu dłużej płonąć.
Gdy skończyła mówić, lekki podmuch wiatru zgasił płomień...

Trzecia ze świec zwróciła się ku nim i ze smutkiem rzekła:
- Ja jestem miłość! Nie mam siły dłużej świecić. Ludzie odsunęli mnie na bok, nie rozumiejąc mojego znaczenia. Zapominają kochać nawet tych, którzy są im najbliżsi.

I nie czekając ani chwili zgasła...
Nagle dziecko otworzyło drzwi i zobaczyło, że trzy świece przestały płonąć.
- Dlaczego zgasłyście? Świece powinny płonąć aż do końca.
To powiedziawszy dziecko rozpłakało się. Wtedy odezwała się czwarta świeca:
- Nie smuć się. Dopóki ja płonę, od mojego płomienia możemy zapalić pozostałe świece. Ja jestem nadzieja!

Z błyszczącymi od łez oczyma, dziecko wzięło w dłoń świecę nadziei i od jej płomienia zapaliło pozostałe świece.

Płomień nadziei nie powinien nigdy zgasnąć w Twoim życiu... Każdy z nas powinien podtrzymywać płomienie Pokoju, Wiary, Miłości i Nadziei!

To zależy tylko od Ciebie

W pewnej wiosce był mędrzec, który słynął z tego, że potrafił udzielić odpowiedzi na każde zadane mu pytanie. Pewien młodzieniec, gdy o nim usłyszał, zapragnął zasłynąć z tego, iż przechytrzy starca. Złapał więc małego ptaszka i trzymając go w dłoniach udał się do mędrca i zapytał:
- Nauczycielu, czy ten ptak jest żywy czy martwy?
Jego plan był następujący: jeśli mędrzec powie, że jest martwy, otworzy rękę, a wtedy ptak odleci. Jeśli natomiast odpowie, że żywy, zgniecie ptaka w dłoniach. Tak czy inaczej, bez względu na odpowiedź mistrz będzie w błędzie. 
- Czy ten ptak jest żywy, czy martwy? - nalegał młody człowiek. 
- Jego życie jest w Twoich rękach - brzmiała odpowiedź.

Jak ptaki w klatce

Pewien mężczyzna idąc ulicą zobaczył chłopca, który niosąc klatkę kopał ją z radością. Zatrzymał go i zapytał:
- Co tam masz?
- Nic.
- To są ptaki? Skąd je masz?
- Nie Twoja sprawa, złapałem je, co Cię to obchodzi?
- Co zamierzasz z nimi zrobić?
- Nic. Pobawić się trochę.
- To znaczy?
- No wiesz, potrzęsę trochę klatką, może trochę postraszę patykiem. One to lubią, bo wtedy tak śmiesznie fruwają.
- A potem co z nimi zrobisz? Co zrobisz, kiedy ta zabawa Ci się znudzi?
- Nic. Połamię im skrzydła i rzucę mojemu kotu. Na pewno się ucieszy, on bardzo lubi bawić się z ptakami. A potem je zjada.
- Ile chcesz za te ptaki?
- Co? Ty chyba zwariowałeś. Przecież to zwykłe wróble! Nie są warte Twojej uwagi.
- Zapytałem ile.
- Ty naprawdę masz nierówno pod sufitem? No dobra. Chcę za nie stówę.
- Dobrze. Masz tu stówę i oddaj mi te ptaki.
- Ok frajerze, jak chcesz! Masz, są Twoje.
Mężczyzna wziął klatkę z ptakami, po czym je uwolnił.


Pewnego razu Bóg spotkał Szatana i spytał:
- Co tam masz?
- Nic takiego, złapałem kilku ludzi. Nie Twój interes.
- Co zamierzasz z nimi zrobić?
- Zabawię się trochę ich kosztem. Przekonam do tego, żeby zmarnowali sobie życie, goniąc za wiatrem i przemijającymi rozkoszami. Nieco ich okłamię, żeby totalnie zatracili sens istnienia.
- A co zrobisz z nimi potem?
- Zabiję. Po co mi oni? Zobacz, jacy są bezradni, jacy bezużyteczni.
- Odkupię ich od Ciebie. Ile za nich chcesz?
- Zwariowałeś? Przecież oni są bezwartościowi! I tak Cię odrzucą! Są do niczego.
- Ile?
- Ok. Skoro się upierasz. Chcę całą Twoją krew, Twoje łzy i Twoje życie.
- Zgoda...

Szczęśliwy ptak

Pewien człowiek, który był wciąż smutny i nie potrafił odnaleźć w życiu radości, usłyszał podczas przechadzki w parku cudnie śpiewającego ptaka.
- Zazdroszczę Ci - powiedział, stanąwszy pod drzewem - Musisz być bardzo szczęśliwy, skoro tak pięknie wyśpiewujesz swoją radość.
- Ale ja nie dlatego śpiewam, że jestem szczęśliwy - odpowiedział ptak - Jestem szczęśliwy, dlatego że śpiewam.

Woda

Pewnego dnia król postanowił wydać huczną ucztę. Poprosił jednak, aby każdy z jego gości przyniósł mu wodę. Prośba króla wydała się ludziom dziwna, ale posłusznie wykonali rozkaz. I tak jeden przyniósł całą beczkę wody, inny tylko jedno wiadro, inny szklankę, jeszcze inny naparstek. 

Gdy przynieśli to wszystko na ucztę, król rozkazał złożyć im ich podarki w osobnej komnacie. Uczta rozpoczęła się. Towarzystwo świetnie się bawiło, a gdy pora była wracać do domu, król zaprosił gości do komnaty, w której złożyli wcześniej naczynia z wodą. Ku zdumieniu wszystkich: każde naczynie było wypełnione złotem. Ten kto przyniósł beczkę wody - otrzymał beczkę złota. Kto przyniósł szklankę - otrzymał szklankę.

Dobra miara

Z okazji uroczystych obchodów przybycia króla do stolicy dwór królewski hucznie świętował. W świątecznej komnacie król przyjmował dary od poddanych. Wszystkie prezenty były bardzo wartościowe: bogato zdobiona broń, srebrne kielichy, drogie płótna haftowane złotem.

Gdy orszak ofiarodawców zbliżał się ku końcowi, pojawiła się wiekowa wieśniaczka. Szła w ciężkich drewniakach, utykając i wspierając się na lasce. W ciszy wyjęła z wiklinowego kosza podarunek starannie zawinięty w płótno. Rozległ się wybuch śmiechu, gdy złożyła u stóp króla kłębek białej wełny. Uzyskała ją od swoich dwóch owiec - całego jej dobytku - i uprzędła w czasie długich zimowych wieczorów.

Król bez słowa pokłonił się z godnością. Gdy staruszka powoli opuszczała komnatę, odprowadzana pogardliwymi spojrzeniami, król dał znak, by rozpocząć świętowanie.

Staruszka z trudem podjęła nocną wędrówkę w kierunku swojej chaty znajdującej się w lasach królewskich. Dotychczasowa jej obecność była tam zaledwie tolerowana. Gdy ujrzała swój dom, przestraszyła się panicznie. Chata była okrążona przez żołnierzy króla. Wokół biednego domostwa wbijano paliki i rozciągano między nimi białą wełnianą przędzę.
- Och nie! - westchnęła ze ściśniętym sercem. - Mój dar obraził króla. Teraz straże aresztują mnie i wtrącą do więzienia.

Gdy dostrzegł ją komendant wojska, skłonił się i uprzejmie oznajmił:
- Moja pani, na rozkaz naszego dobrego króla, ziemia, którą może otoczyć nić z waszego kłębka wełny, od tej chwili należy do was.
Obwód jej nowej posiadłości odpowiadał długości wełny w kłębku. Otrzymała tą samą miarą, z jaką obdarowała króla.

Dwóch mnichów


Dwóch mnichów uprawiało róże. Jeden zatapiał się w kontemplacji piękna i zapachu swoich róż. Drugi ścinał najpiękniejsze róże i obdarowywał nimi przechodniów.
- Co robisz? - karcił go pierwszy - Jak możesz pozbawiać się radości z zapachu twoich róż?
- Róże pozostawiają najwięcej zapachu na rękach tego, kto nimi obdarowuje innych - odparł z prostotą drugi.

Decyzja

Pewnego razu do szewca przyszła matka z chłopcem, aby zamówić młodzieńcowi buty. Szewc zapytał chłopca:
- A jakie chcesz mieć czubki butów? Płaskie, takie ścięte, czy też okrągłe?
- Obojętnie proszę Pana.
- To będą Twoje buty. Mogą być albo takie, albo takie. To jakie mam zrobić: płaskie, czy okrągłe?
- Wszystko mi jedno.
Chłopiec totalnie nie mógł się zdecydować, więc w końcu nie podjął decyzji wcale. Mimo to szewc przyjął zamówienie. Po tygodniu kobieta wróciła z synem po odbiór butów. Szewc wyjął je z pudełka i dał do przymiarki chłopcu. Ten nie dowierzał własnym oczom: lewy but miał czubek płaski, a prawy okrągły! Buty nie były identyczne! Na twarzy chłopca pojawił się grymas - był zrozpaczony.
- Dlaczego te buty tak wyglądają? - spytał chłopiec
- Bo jeśli w życiu nie będziesz podejmował decyzji samodzielnie, ktoś inny podejmie je za Ciebie.

Dwa wilki

Do starego dziadka przyszedł wnuk rozzłoszczony na kolegę, który mu dokuczał. Dziadek popatrzył na wnuka i rzekł:
- Ja też czasami odczuwam wielką nienawiść i żal do ludzi za to co robią. Jednak nienawiść ściąga w dół i nie rani przeciwnika. Jest jak trucizna. Zmagałem się z tym uczuciem wiele razy.
Po chwili dodał:
- To tak jakby tkwiły we mnie dwa wilki. Jeden z nich jest dobry i nikomu nie szkodzi, żyje w zgodzie z otoczeniem, nikogo nie obraża, nie atakuje. Walczy tylko w słusznej sprawie i we właściwy sposób. Ten wilk sprawia, że mogę osiągnąć sukces w życiu.
Drugi z wilków jest pełen gniewu, najmniejsza rzecz prowokuje u niego złość i walczy cały czas ze wszystkimi, bez żadnego powodu. Kiedy tylko ma okazję, usiłuje zatruć mi życie i zabić. On nie może myśleć rozsądnie, bo jego gniew i nienawiść są zbyt wielkie, nie wie że gniew to bezsilność, która niczego nie zmieni.
Czasami ciężko jest żyć z dwoma tymi wilkami wewnątrz mnie, bo oba usiłują zdominować mojego ducha.

Chłopiec z uwagą spojrzał na swojego dziadka i spytał:
- Dziadku, a który z nich wygra? 
Dziadek uśmiechnął się i odpowiedział:
- Ten którego karmię.
Stara przypowieść indian Cherokee

Każdy, Ktoś, Ktokolwiek i Nikt.

Były sobie cztery osoby: Każdy, Ktoś, Ktokolwiek i Nikt.
Trzeba było wykonać bardzo ważną pracę i Każdy został o to poproszony.
Każdy był pewien, że Ktoś to zrobi. Ktokolwiek mógł to zrobić, ale Nikt tego nie zrobił.
Ktoś zezłościł się z tego powodu, ponieważ było to powinnością Każdego.
Każdy myślał, że Ktokolwiek mógł to zrobić, ale żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że Nikt tego nie zrobił.
Skończyło się na tym, że Każdy obwiniał Kogoś za to, że Nikt nie zrobił tego, co mógł zrobić Ktokolwiek.

Dostatek, Miłość i Sukces

Pewna kobieta podlewała rośliny w swoim ogrodzie, gdy nagle zobaczyła trzech staruszków, z wypisanymi na twarzy latami doświadczeń, którzy stali naprzeciw jej ogrodu. Nie znała ich, więc powiedziała:
- Nie wydaje mi się, abym was znała, ale musicie być głodni. Wejdźcie, proszę, do domu i zjedzcie coś.
Oni odpowiedzieli:
- Nie ma w domu męża?
- Nie, odpoczywa, nie ma go w domu.
- W takim razie nie możemy wejść - odpowiedzieli.

Przed zmierzchem, kiedy mąż wrócił do domu, kobieta opowiedziała mu to, co się zdarzyło.
- A więc, skoro wróciłem, zatem poproś ich teraz, aby weszli.
Kobieta wyszła, aby zaprosić trzech mężczyzn do domu.
- Nie możemy wejść wszyscy do domu - wyjaśnili staruszkowie.
- Dlaczego? - chciała się dowiedzieć kobieta.
Jeden z mężczyzn wskazał na pierwszego ze swoich przyjaciół i wyjaśnił:
- On ma na imię Dostatek.
Następnie wskazał drugiego:
- On ma na imię Sukces, a ja mam na imię Miłość. Teraz wróć i zdecyduj razem z Twoim mężem, którego z nas zaprosicie do waszego domu.

Kobieta weszła do domu i opowiedziała swojemu mężowi wszystko, co powiedzieli jej trzej mężczyźni. Ten się ucieszył:
- Jak pięknie!! Zaprosimy Dostatek, aby wszedł i wypełnił nasz dom!!!
Jego żona nie zgadzała się i spytała:
- Mój drogi, dlaczego nie mielibyśmy zaprosić Sukcesu?

Ich córka słuchała tej rozmowy i weszła im w słowo:
- Nie byłoby lepiej, gdybyśmy pozwolili wejść Miłości? W ten sposób nasza rodzina byłaby pełna miłości.
- Posłuchajmy rady naszej córki, powiedział mąż do żony. Pójdź i zaproś Miłość, niech będzie naszym gościem.
Żona wyszła i spytała:
- Który z Was to Miłość? Niech wejdzie, proszę, niech będzie naszym gościem.

Miłość usiadła na wózku i ruszyła w kierunku domu. Także dwaj pozostali podnieśli się i ruszyli za nią. Trochę zdziwiona kobieta pyta Dostatek i Sukces:
- Zaprosiłam tylko Miłość, dlaczego idziecie także wy?
Oni odpowiedzieli razem:
- Jeżeli zaprosiłabyś Dostatek lub Sukces, pozostali dwaj zostaliby na zewnątrz, ale zaprosiłaś Miłość, a tam gdzie idzie ona, idziemy i my.

Żona doskonała

Dawno, dawno temu do pewnego mędrca przyszedł człowiek i powiedział, że nie może znaleźć dla siebie partnerki, która by mu odpowiadała i którą kochałby do końca życia.
A jaka miałaby być ta kobieta? - zapytał mędrzec.
Człowiek zastanowił się chwilę, a potem rzekł:
Tęsknię do kobiety kochającej, mądrej, odpowiedzialnej, szlachetnej, radosnej, czułej, wrażliwej, delikatnej, pięknej, zmysłowej, zaradnej, silnej, samodzielnej... która kochałaby mnie do końca życia.
Dodał jeszcze kilka równie rzadkich cnót, po czym zapytał mnicha, co ma począć. Mędrzec zajrzał mu głęboko w oczy i powiedział:
Znam absolutnie pewny, lecz bardzo trudny sposób, dzięki któremu spotkasz właśnie taką kobietę. 
Jaki to sposób?! - zapytał ucieszony człowiek. - Jeśli mi go zdradzisz, oddam ci wszystko, co posiadam!
Niczego od ciebie nie potrzebuję - odpowiedział mędrzec. - Musisz mi tylko przysiąc, że z niego skorzystasz.
Człowiek przysiągł na wszystkie świętości, że zastosuje się do rady mędrca, a kiedy trochę się uspokoił, mędrzec z naciskiem wyszeptał mu do ucha:
- Jeśli pragniesz spotkać kobietę kochającą, mądrą, odpowiedzialną, szlachetną, radosną, czułą, wrażliwą, delikatną, piękną, zaradną, silną i samodzielną - to najpierw sam musisz się takim stać. Tylko w ten sposób ją znajdziesz. A nawet jeśli jej nie spotkasz, nie będzie to już wtedy miało dla Ciebie większego znaczenia. 

Jakiej żony szukać?

Życie w małżeństwie polega na ciągłym, wzajemnym wybaczaniu sobie. Dlatego znajdź sobie taką żonę, której nie będziesz musiał zbyt wiele wybaczać.
Wiesław Z.

Popękany dzban

Pewien człowiek każdego dnia nosił wodę do swojej wioski w dwóch ogromnych dzbanach przytroczonych do drewnianego nosidła na jego ramionach. Jeden z dzbanów był starszy od drugiego i był cały popękany. Za każdym razem, kiedy mężczyzna wracał ścieżką do domu, tracił połowę wody. Młodszy dzban był zawsze bardzo dumny ze swojej pracy i z tego, że nigdy nie uronił ani kropli z powierzonej mu wody. Drugi dzban zaś się śmiertelnie wstydził, że wyciekała z niego woda i był w stanie swoje zadanie wypełnić tylko w połowie, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że pęknięcia były wynikiem wielu lat wytężonej pracy. Stary dzban był tak zawstydzony swoją starością, że pewnego dnia, gdy mężczyzna napełniał go woda ze studni, postanowił przemówić: 
- Chciałbym cię bardzo przeprosić. Jestem już bardzo stary i nie mogę utrzymać wszystkiej wody, którą mnie napełniasz. 
Człowiek uśmiechnął się tylko i łagodnie rzekł: 
- Kiedy będziemy wracać do domu, przyjrzyj się bacznie ścieżce, którą od wielu już lat chodzimy od studni do domu. 
Dzban uczynił tak, jak kazał mu jego chlebodawca, i zauważył wiele kwiatów i warzyw rosnących wzdłuż drogi z jednej tylko strony.
- Czy widzisz, o ile piękniejsza jest roślinność po twojej stronie ścieżki? - spytał mężczyzna. - Wiedziałem, że masz pęknięcia, ale postanowiłem je wykorzystać. Posiałem więc nasiona, a ty każdego dnia podlewałeś je po trochu. Ściąłem już dziesiątki róż, które zdobiły mój dom, a moja żona i moje dzieci mogły jeść sałatę, kapustę i cebulę, które urosły dzięki twojej pracy. Gdybyś nie był taki jaki jesteś, nigdy nie miałbym tego, co mam. W pewnym sensie wszyscy się starzejemy i z wiekiem nabywamy cech, które zawsze można przecież obrócić na naszą korzyść.

Przechadzka Janka po Paryżu

Janek spacerował ze swoim dziadkiem po Paryżu. W pewnym momencie ujrzeli szewca, którego obrażał jakiś klient, twierdząc, że źle naprawił mu buty. Szewc wysłuchał spokojnie skarg klienta, przeprosił go i obiecał prędko naprawić swój błąd. Janek z dziadkiem zatrzymał się w kawiarni. Przy sąsiednim stoliku kelner prosił jakiegoś mężczyznę sprawiającego wrażenie bardzo ważnej osoby, aby przesunął nieco swoje krzesło, bo nie mógł swobodnie przejść. Mężczyzna obsypał go potokiem obelg i kategorycznie odmówił. 

- Nigdy nie zapomnij tego, co właśnie widziałeś - rzekł dziadek do Janka. - Szewc przyjął skargę klienta, podczas gdy ten człowiek obok nas nie chciał ruszyć się z miejsca. Ludzie, którzy wykonują jakieś przydatne zajęcia, nie przejmują się wcale, jeśli są traktowani tak, jakby byli bezużyteczni. Natomiast ludzie, którzy nie robią nic pożytecznego, zawsze uważają siebie za osoby niezwykle ważne i swój brak kompetencji zasłaniają autorytetem władzy.

Spotkanie

Byłem sam w całym przedziale pociągu. Potem wsiadła jakaś dziewczyna - opowiadał pewien niewidomy hinduski chłopiec. - Mężczyzna i kobieta, którzy ją odprowadzali, musieli być jej rodzicami. Dawali jej mnóstwo rad i wskazówek. Nie wiedziałem jak wyglądała dziewczyna, ale podobała mi się barwa jej głosu. Czy jedzie do Dehra Dun? - pytałem się siebie, kiedy pociąg ruszał ze stacji. 

Zastanawiałem się, jak mogę nie dać po sobie poznać, że jestem niewidomym. Pomyślałem sobie: jeśli nie będę się ruszał z mojego miejsca powinno mi się to udać.
-Jadę do Saharanpur - powiedziała. - Tam wyjdzie po mnie moja ciocia. 
A pan dokąd jedzie, można wiedzieć?
- Dehra Dun, a potem do Mussoorie - odpowiedziałem.

- O, jaki pan szczęśliwy! Pragnęłabym bardzo pojechać do Mussoorie. Uwielbiam góry. Szczególnie w październiku, kiedy jest tam pięknie.
- Tak to najlepszy sezon - odpowiedziałem, sięgając pamięcią do czasów, kiedy jeszcze widziałem. - Wzgórza usłane są dzikimi daliami, słońce jest łagodne, a wieczorem można sobie siedzieć wokół ogniska i rozmyślać popijając brandy. Większa część letników już wtedy odjeżdża, ulice są bezludne i ciche.

Milczała, a ja zadawałem sobie pytanie czy moje słowa zrobiły na niej jakieś wrażenie, czy też jedynie myślała, że jestem sentymentalny.
Potem popełniłem błąd i zapytałem:
- Jak jest na zewnątrz?

Ona jednak w moim pytaniu nie zauważyła nic dziwnego. Czyżby już spostrzegła, że nie widzę? Jednak słowa, które zaraz po tym wypowiedziała, pozbawiły mnie wszelkich wątpliwości.
- Dlaczego pan nie spojrzy w okno? - zapytała mnie z największą naturalnością.

Przesunąłem się wzdłuż siedzenia, starając się z uwagą odszukać okno. Było otwarte, odwróciłem się w jego stronę, robiąc wrażenie, że przyglądam się mijanym widokom. Oczami wyobraźni widziałem telegraficzne słupy, które przesuwały się w biegu.
- Zauważyła pani - ośmieliłem się powiedzieć - że te drzewa wydają się poruszać?
- Zawsze tak się wydaje - odpowiedziała.
Odwróciłem się znów w stronę dziewczyny i przez pewien czas siedzieliśmy w milczeniu.

Potem powiedziałem - Ma pani bardzo interesującą twarz.
Zaśmiała się miło wibrującym i jasnym głosem. 
- Przyjemnie to usłyszeć - rzekła - Nudzą mnie ci, którzy mówią, że moja twarz jest ładna! 

Musisz mieć naprawdę ładną twarz pomyślałem sobie, a po chwili dodałem pewnym głosem:
- Hm, interesująca twarz może być również bardzo piękna. 
- Jest pan bardzo miły - powiedziała - Ale dlaczego jest pan taki poważny?
- Już niedługo będzie pani na miejscu, stwierdziłem dość nieoczekiwanie. 
- Dzięki Bogu. Nie lubię długich podróży pociągiem.
Ja natomiast byłbym gotów siedzieć tak nieskończenie długo, byleby tylko słyszeć jak ona mówi. Jej głos posiadał tak srebrzysty dźwięk jak górski strumień. Zaraz po wyjściu z pociągu zapomni pewnie o naszym spotkaniu; ja jednak zachowam ją w swojej pamięci przez pozostałą cześć podróży a może i dłużej.

Pociąg wjechał na stację. Ktoś zawołał i zabrał ze sobą dziewczynę. Pozostał po niej jedynie zapach. Mrucząc coś pod nosem wszedł do przedziału jakiś mężczyzna. Pociąg ruszył ponownie. Odszukałem po omacku okno i usadowiłem się naprzeciwko wpatrując się w światło, które było dla mnie ciemnością. 

Jeszcze raz mogłem powtórzyć moją grę z nowym towarzyszem podróży. 
- Szkoda, że nie mogę być tak nęcącym towarzyszem w podróży jak ta dziewczyna, która dopiero wyszła - powiedział do mnie, starając się nawiązać rozmowę.
- To bardzo interesująca dziewczyna - stwierdziłem - Czy mógłby mi pan powiedzieć... czy jej włosy były długie czy krótkie? 
- Nie pamiętam - odpowiedział zdawkowym tonem - Przyglądałem się jedynie jej oczom a nie włosom. Były rzeczywiście piękne! Szkoda, że nie mogły jej do niczego służyć... Była niewidoma. Nie zauważył pan tego? 

Dwoje niewidomych ludzi, którzy udają, że widzą. Ileż ludzkich spotkań jest podobnych do tego. Ze strachu, by nie objawić tego, jacy jesteśmy naprawdę zaprzepaszczamy nieraz najważniejsze spotkania naszego życia. A niektóre spotkania zdarzają się jedynie raz w życiu.

Trucizna

Kiedyś w starożytnych Chinach po wyjściu za mąż, kobieta żyła w domu swego męża i usługiwała zarówno jemu jak i jego matce. Jednak okazało się, że pewna dziewczyna nie jest w stanie znieść codziennych wymówek i krytycznych uwag swojej teściowej. Postanowiła udać się do sklepu z ziołami. Zwróciła się z prośbą do sprzedawcy, który był przyjacielem jej ojca:
- Nie mogę już znieść humorów mojej teściowej. Ona doprowadza mnie do obłędu. Czy mógłbyś mi sprzedać jakaś truciznę. Otruję moją teściową i skończą się wszystkie kłopoty.

Zielarz zastanowił się chwilę i powiedział:
- Owszem mogę Ci pomóc, ale musisz pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze nie możesz otruć teściowe od razu, musisz robić to powoli i stopniowo, aby nikt sie nie domyślił, co ty zrobiłaś. Dam Ci takie zioła, które będą zabijać powolutku i nikt nie zgadnie, co się stało. Po drugie, aby uniknąć podejrzeń musisz już od teraz pohamować swoją złość i nauczyć się szanować swoją teściową, okazywać jej miłości i oddanie. Jeśli tak zrobisz, nikt nie będzie Cię o nic podejrzewał, gdy ona umrze.

Dziewczyna na wszystko się zgodziła, zabrała zioła do domu i dodawała je do pożywienia teściowej. Nauczyła się panować nad sobą, szanować i kochać teściową. Kiedy teściowa dostrzegła wielką zmianę w synowej, zmieniła sie także i z czasem bardzo ja pokochała. Wszystkim opowiadała o swojej wspaniałej synowej. Po pół roku stosunki między nimi stały tak bliskie jak między matką i córka. Pewnego dnia dziewczyna poszła do zielarza i odezwała sie do niego:
- Proszę ratuj moją teściową od tej trucizny, którą jej podawałam. Już nie chcę jej śmierci. Ona jest najwspanialszą teściową jaka mogła się mi trafić.
Zielarz uśmiechnął się i odparł:
- Nie martw się, nie dałem ci trucizny. Otrzymałaś zwykłe przyprawy. Trucizna była wyłącznie w twoim umyśle i sama ją przezwyciężyłaś.

Trzej synowie

Działo się to bardzo dawno temu, nikt też nie pamięta miejscowości, w której się to stało. Do studni szły trzy kobiety. Po drodze, jak to kobiety, rozmawiały o swoich troskach i kłopotach. Przy samej zaś studni, gdy wiadra były już pełne, rozmawiały o swoich radościach. Pierwsza z nich mówiła:
- Mój syn jest wspaniałym sportowcem. Jest tak wysportowany, że nikt mu nie dorówna!

Druga chwaliła swego syna w ten sposób:
- Mój syn śpiewa pięknie jak słowik! Nikt w okolicy nie ma piękniejszego głosu od niego!

Trzecia kobieta milczała. 
- A ty o swoim synu nic nie powiesz? - pytały dwie pierwsze.
- Mój syn jest zwykłym chłopcem, nie ma w nim nic szczególnego - odpowiedziała.

Rozmowie tej przysłuchiwał się jakiś nieznajomy człowiek. Gdy kobiety ruszyły w drogę powrotną, nieznajomy szedł za nimi w pewnej odległości. Może był głodny? Może nie miał gdzie przenocować? A może chciał sam zobaczyć synów, o których tyle słyszał?
Wiadra z wodą były ciężkie i kobiety co pewnien czas odpoczywały. I oto dzieci wyszły na ich spotkanie.

Syn pierwszej stanął na rękach. Matka była bardzo dumna z niego i jego sprawności fizycznej. Z twarzy jej można było wyczytać dumę - "Czyż nie mam wspaniałego chłopca?"

Syn drugiej rzeczywiście śpiewał wspaniale, tak, że kobiety zapomniały o przebytej drodze i zmęczeniu. Ze łzami w oczach słuchały jego pieśni. Matka była dumna z niego.

Trzeci zaś chłopiec podbiegł do swej matki, wziął od niej wiadro z wodą i powiedział:
- Mamo, ja ci pomogę! Razem wrócimy do domu!

Nim jednak ruszyli w drogę, kobiety zapytały nieznajomego, który obserwował całą scenę, o ich dzieci. Który z tych trzech jest najlepszy, najwspanialszy?
- Gdzie są wasze dzieci? Gdzie są wasi synowie? Ja widzę tutaj tylko jednego syna - powiedział i ukłonił się trzeciej kobiecie.
Tamte zamyśliły się, spuściły głowy i oddaliły się w milczeniu....

Osiołek w studni

Było to daleko stąd na pewnej farmie. Któregoś dnia osioł farmera wpadł do głębokiej studni. Zwierzę krzyczało żałośnie godzinami, podczas gdy farmer zastanawiał się, co z nim zrobić. W końcu zadecydował. Zwierze było stare, a studnie i tak trzeba było zasypać, bo już dawno wyschła. Nie warto było wyciągać z niej osła. Zawołał wszystkich swoich sąsiadów do pomocy. Wzieli łopaty i zaczeli zasypywać studnie śmieciami i ziemią. Osioł zorientował się co się dzieje i zaczął krzyczeć przerażony.
Nagle, ku zdumieniu wszystkich , osioł uspokoił się. Kilka łopat później farmer zajrzał do studni. Zdumiał się tym co zobaczył. Za każdym razem, gdy kolejna porcja śmieci spadała na jego grzbiet, ten robił coś niesamowitego. Otrząsał się i wspinał o krok ku górze. W miarę jak sąsiedzi farmera sypali śmieci i ziemię na zwierzę, ono za każdym razem otrzepywało się i wspinało o kolejny krok do góry. Niebawem wszyscy ze zdumieniem zobaczyli, jak osioł przeskakuje krawędź studni i szczęśliwy oddala się truchtem.

Powódź

Wiosną, w pewnym mieście zdarzyła się powódź. Woda zaczęła zalewać wszystkie ulice. Postanowiono ewakuować miasto. Wszyscy postanowili uciec, za wyjątkiem jednego. Ten zamiast uciekać padł na kolana i zaczął się modlić:
- Panie! Zmiłuj się nad swoim sługą, uratuj mnie! Ocal mnie od tego kataklizmu. Proszę.
Służby ratunkowe przybyły do jego mieszkania, aby go ratować. Prosili, aby poszedł z nimi, ten jednak stanowczo odmówił:
- Nie pójdę z wami. Ja jestem człowiekiem wierzącym. Mnie uratuje mój Bóg.
Z czasem woda zaczęła podchodzić pod kolejne piętra budynku, więc mężczyzna wchodził coraz wyżej i wyżej, aż znalazł się na strychu. Tam modlił się dalej:
- Boże! Proszę, uratuj mnie. Nie daj mi zginąć w taki sposób.
Do okna strychu podpłynęła łódź ratunkowa. Ratownicy wołali:
- Proszę się spieszyć! Chodźmy stąd, niech Pan idzie z nami. Woda jest coraz bardziej rwąca, drugi raz nie powrócimy! Jeśli Pan tu zostanie, to zginie.
Na to mężczyzna odpowiedział:
- Na pewno nie zginę, gdyż Bóg mnie uratuje. Ja mu ufam, a wy idźcie w pokoju.
Woda jednak podchodziła coraz wyżej, a ów wierny chrześcijanin nadal znajdował się w niebezpieczeństwie. W końcu znalazł się na szczycie komina. Woda była o wysokość cegły pod nim, gdy zjawił się helikopter ratunkowy. Ratownicy chcieli go ocalić, ten jednak nie pozwolił im na to mówiąc:
- Ja wierzę mojemu Bogu! Zrozumcie, nie potrzebuję waszej pomocy, gdyż Pan mnie wybawi!
I tak pozostał ów nieszczęśnik w samym środku żywiołu. Gdy pojawiła się kolejna fala - porwała go i utopiła. Po śmierci człowiek ten spotkał Boga i z wyrzutem spytał go:
- I gdzie byłeś Boże!? Dlaczego mnie nie ratowałeś?! Czy nie widziałeś, że jestem w potrzebie? Czy nie modliłem się do Ciebie gorliwie? Czy nie byłem Tobie dość wierny, abyś łaskawie raczył mnie wyratować?
Na to Bóg odpowiedział:
- Jak to Ciebie nie ratowałem? Trzy razy wysyłałem po Ciebie ekipę ratunkową, choć w mieście nie było już nikogo innego do ratowania, a Ty za każdym razem odmówiłeś...

Szczerość

"Mogę być zupełnie szczera idąc złą drogą, ale nie sprawi to, że droga stanie się dobra, ani nie doprowadzi mnie ona do miejsca, do którego chcę dotrzeć."
E.G.W. Selected Messages, TII, s56

Harmonijny wir sprzeczności

Rzeczy, które pozornie do siebie nie pasują, mogą współgrać w idealnej harmonii, wirując wokół ściśle określonej osi.
Karol Sz.

Sprawiedliwość

Sprawiedliwość nie polega na ukaraniu winnych.
Sprawiedliwość polega na ochronie sprawiedliwych.
Grażyna B.

Dół

Pewien człowiek wpadł do dołu i w żaden sposób nie mógł się stamtąd wydostać o własnych siłach. Przechodził tamtędy pewien podróżnik, który powiedział:
- Powinieneś medytować i oczyścić swój umysł. A kiedy osiągniesz nirwanę, wówczas wszelkie cierpienie ustanie.
Mężczyzna uczynił tak, jak mu powiedziano, ale nadal pozostawał w dole. Pojawił się inny człowiek, który wyjaśnił:
- Dół tak naprawdę nie istnieje. Tak samo, jak nie istnieje mężczyzna, który do niego wpadł. To wszystko jest tylko iluzją.
Jednak człowiek, który nie istniał, nadal pozostawał w dole, którego nie było. Wówczas pojawił się inny człowiek, który mu poradził:
- Czyń dobre uczynki, aby zmienić swoją Karmę. I choć pewnie będziesz musiał umrzeć w tym dole, w następnym wcieleniu masz szansę przemienić się w coś wspaniałego.
Później przyszedł kolejny człowiek, który spojrzał na uwięzionego mężczyznę z góry i pouczył go:
- Powinieneś modlić się 5 razy dziennie, będąc skierowanym na wschód. Przestrzegaj również 5 zasad wiary. Jeśli będziesz wierny, być może bóstwo Cię uwolni.
Mężczyzna modlił się najlepiej jak potrafił. Jednak z czasem tracił siły i nadal pozostawał w dole. W końcu pojawił się kolejny człowiek. Było w nim coś innego, niż w pozostałych. Zawołał do mężczyzna znajdującego się w dole i zapytał, czy chce być wolny.
- Tak
Potem sam zszedł do niego, wziął mężczyznę na plecy i wyciągnął na zewnątrz do światła. Człowiek, który wpadł do dołu i nie mógł się sam wydostać, został uratowany.

Definicja małżeństwa

Pewien biskup, podczas bierzmowania grupy młodych osób zadał mocno już zdenerwowanemu kandydatowi pytanie:
- Jaka jest katechizmowa definicja stanu małżeńskiego?
Chłopiec zawahał się przez moment, po czym odpowiedział:
- Jest to stan straszliwych mąk, których doświadczają zmuszeni w niego wstąpić po to, aby przystosować się do lepszego świata.
- Nie, nie! - przerwał obecny podczas egzaminu proboszcz - to jest definicja czyśćca!
- Niech tak zostanie - uśmiechnął się biskup - skąd takich dwóch księży jak ty i ja może wiedzieć, czy to dziecko nie ma racji?

Afirmacja

A teraz powtarzaj za mną na głos:
Jestem dobry.
Jestem mądry.
Jestem bezcenny.
Z dedykacją dla Oleńki ;)
Dziękuję Ci :)

Kazanie

Nowy duchowny, zaraz po uroczystym objęciu urzędu wygłosił płomienne i porywające kazanie. Wszyscy słuchacze nie tylko przytakiwali głowami z aprobatą, a nawet głośno wyrażali swój zachwyt. W następną sobotę ludzie czekali z napięciem na kolejną porcję strawy duchowej, ale pastor wygłosił dokładnie taką samą mowę jak tydzień wcześniej. To samo działo się przez kolejne nabożeństwa. W końcu delegacja odważnych udała się do niego z pytaniem:
- Dlaczego głosisz wciąż jedno i to samo kazanie?
Odpowiedź pastora brzmiała:
- A dlaczego ja mam zmieniać kazania, kiedy wy nie zmieniacie życia; żyjecie tak samo, jak przed sześcioma tygodniami.

Mogę zmienić świat

Kiedy człowiek się rodzi, tłumaczy mu się, że życie jest jakie jest i nic się z tym nie da zrobić. Każdemu wmawia się, że świata nie da się zmienić. Jednak kiedy dorosłem, przekonałem się, że cały ten świat został ukształtowany przez ludzi, którzy wcale nie byli mądrzejsi ode mnie. Ta myśl nie dawała mi spokoju. Uświadomiła mi, że ja także mogę kształtować ten świat. Mogę go zmienić.

Wieczne powroty

A gdyby tak pewnego dnia lub nocy jakiś duch przyszedł do ciebie, w twą najsamotniejszą samotność i powiedział ci:

"Życie twoje, w taki sposób, jak je przeżywasz teraz i przeżywałeś dotąd, będziesz musiał przeżywać jeszcze raz i niezliczoną ilość razy; i nie będzie w nim nic nowego, tylko każdy ból i każda rozkosz, i każda myśl, i westchnienie, i wszystko, co małe i wielkie w twoim życiu powróci do ciebie. Wszystko w tym samym porządku i kolejności – tak samo ten pająk i ten blask miesiąca wśród drzew i tak samo ta chwila i ja sam. Wieczna klepsydra istnienia odwraca się jedynie – a ty razem z nią, pyłku z pyłu.

Czy nie upadłbyś na ziemię zgrzytając zębami, i nie przeklął demona, który by tak do ciebie mówił? Lub przeciwnie, czy przeżyłeś kiedyś taką wielką i ważną chwilę, w której byś mógł mu odpowiedzieć: Bogiem jesteś i nigdy nie słyszałem nic bardziej boskiego! Gdyby ta myśl mogła wywrzeć na ciebie wpływ, zmieniłaby może ciebie takiego, jakim jesteś. Pytanie to: „Czy chcesz tego życia jeszcze raz i jeszcze nieskończone razy?” leżałoby niczym największy ciężar na twoim postępowaniu. Albo jakże musiałbyś kochać samego siebie i życie, aby niczego więcej nie pragnąć niż tego ostatecznego, wiecznego powtarzania.

Taksówkarz

Taksówkarz z Nowego Jorku napisał:

Przyjechałem pod adres do klienta, i zatrąbiłem. Po odczekaniu kilku minut, zatrąbiłem ponownie. Był późny wieczór, pomyślałem że klient się rozmyślił i wrócę do "bazy". Jednak zamiast tego zaparkowałem samochód, podszedłem do drzwi i zapukałem.
-Minutkę! - odpowiedział wątły, starszy głos. Usłyszałem odgłos tak jakby coś było ciągnięte po podłodze.
Po dłuższej przerwie, otworzyły się drzwi. Stała przede mną niska , na oko dziewięćdziesięcioletnia kobieta. Miała na sobie kolorową sukienkę i kapelusz z dopiętym welonem; wyglądała jak ktoś z filmu z lat czterdziestych. U Jej boku była mała nylonowa walizka. Mieszkanie wyglądało tak, jakby nikt nie mieszkał w nim od lat. Wszystkie meble przykryte były płachtami materiału. Nie było zegarów na ścianach, żadnych bibelotów ani naczyń na blacie. W rogu stało kartonowe pudło wypełnione zdjęciami i szkłem.
- Czy mógłby Pan zanieść moją torbę do samochodu? - zapytała.
Zabrałem walizkę do auta, po czym wróciłem aby pomóc kobiecie. Wzięła mnie za rękę i szliśmy powoli w stronę krawężnika. Trzymała mnie za ramię, dziękując mi za życzliwość.
- To nic - powiedziałem - Staram się traktować moich pasażerów w sposób, w jaki chciałbym aby traktowano moją mamę.
- Och, jesteś takim dobrym chłopcem - odrzekła.
Kiedy wsiedliśmy do samochodu, dała mi adres, a potem zapytała:
- Czy moglibyśmy pojechać przez centrum miasta?
- To nie jest najkrótsza droga - odpowiedziałem szybko, włączając licznik opłaty.
- Och, nie mam nic przeciwko temu; Nie spieszę się. Jestem w drodze do hospicjum.
Spojrzałem w lusterko. Jej oczy lśniły.
- Nie mam już nikogo z rodziny - mówiła łagodnym głosem - Lekarz mówi, że nie zostało mi zbyt wiele.
Wyłączyłem licznik.
- Którędy chce Pani jechać?
Przez kilka godzin jeździliśmy po mieście. Pokazała mi budynek, gdzie kiedyś pracowała jako operator windy. Jechaliśmy przez okolicę, w której żyła z mężem jako nowożeńcy. Poprosiła bym zatrzymał się przed magazynem meblowym który był niegdyś salą balową, gdzie chodziła tańczyć jako młoda dziewczyna. Czasami prosiła by zwolnić przy danym budynku lub skrzyżowaniu, i siedziała wpatrując się w ciemność, bez słowa. Gdy pierwsze promienie Słońca przełamały horyzont, powiedziała nagle:
- Jestem zmęczona. Jedźmy już proszę.
Jechaliśmy w milczeniu pod wskazany adres. Był to był niski budynek z podjazdem, tak typowy dla domów opieki. Dwaj sanitariusze wyszli na zewnątrz gdy tylko zatrzymałem się na podjeździe. Musieli się jej spodziewać. Byli uprzejmi i troskliwi. Otworzyłem bagażnik i zaniosłem małą walizeczkę kobiety do drzwi. Ona sama została już usadzona na wózku inwalidzkim.
- Ile jestem panu winna? - Spytała, sięgając do torebki.
- Nic.
- Trzeba zarabiać na życie - zaoponowała.
- Są inni pasażerowie.
Nie zastanawiając się kompletnie nad tym co robię, pochyliłem się i przytuliłem Ją. Objęła mnie mocno.
- Dałeś staruszce małą chwilę radości. Dziękuję.
Uścisnąłem jej dłoń, a następnie wyszedłem w półmrok poranka. Za mną zamknęły się drzwi - był to dźwięk zamykanego Życia. Tego ranka nie zabierałem już żadnych pasażerów. Jeździłem bez celu, zagubiony w myślach. Co jeśli do kobiety wysłany zostałby nieuprzejmy kierowca, lub niecierpliwy aby zakończyć jego zmianę? Co gdybym nie podszedł do drzwi, lub zatrąbił tylko raz, a następnie odjechał? Myśląc o tym teraz, nie sądzę, abym zrobił coś ważniejszego w całym swoim życiu.
Jesteśmy uzależnieni od poszukiwania emocjonujących zdarzeń i pięknych chwil, którymi staramy się wypełnić nasze życie. Tymczasem Piękne Chwile mogą przydarzyć się nam zupełnie nieoczekiwanie, opakowane w to, co inni mogą nazwać rutyną. Nie przegapmy ich.

Krowy poszły w kukurydzę

Jurek był rolnikiem i pojechał pewnego razu do miasta. Gdy załatwił już wszystkie swoje sprawy postanowił wpaść do zboru na wieczorne nabożeństwo. Gdy wrócił do swojej wioski jego żona Marta zapytała go jak było w mieście na nabożeństwie.
- Wiesz co? Właściwie to było dobrze – powiedział do żony – ale oni w tym zborze śpiewają inne pieśni niż my, nie mają starych hymnów z Pielgrzyma!
- Inne pieśni? – zapytała Marta – co masz na myśli?
- No właściwie to te pieśni są dobre, tylko inne. – odpowiedział zakłopotany Jurek
- Wyjaśnij co znaczy inne? To o czym oni śpiewają? – nalegała Marta.
Jurek chwilę się zastanawiał marszcząc czoło, po czy odpowiedział:
- Jak Ci to powiedzieć? Widzisz gdybym powiedział do Ciebie, Marta krowy poszły w kukurydzę, to byłby to hymn, oni powiedzieli by to do ciebie tak:

Marta, Marta, Marta,
Oh! Marta, Marta, Marta !!!
Oh! Marta, Marta, Marta !!!

Krowy, twoje krowy, duże krowy,
Brązowe krowy, białe krowy, łaciate krowy
Te krowy, krowy, krowy,

Poszły w kukurydzę o Marta !!!
Poszły w kukurydzę !!!
O tak! Poszły w kukurydzę!

I widzisz Marta, gdybym to jeszcze powtórzył kilka razy to byłaby właśnie ich pieśń uwielbiająca.
- Aaaaa! Rozumiem – odpowiedziała Marta.
Tydzień później młody siostrzeniec Marty i Jurka przyjechał do nich w odwiedziny z miasta, był młodym i szczerym chrześcijaninem. Gdy przyszła niedziela poszedł do małego wiejskiego zboru którego członkami byli jego wujostwo Marta i Jurek. Gdy wrócił do domu, mama zapytała go jak było na wsi, jak w zborze, czy podobało mu się nabożeństwo?
- Wiesz co mamo – zaczął młody człowiek – było dobrze ale całkiem inaczej niż u nas. Oni śpiewają hymny zamiast takich pieśni chwały jak my!
- Hymny? – zapytała go mama.
- Tak hymny, i one nie są złe, ale jakieś dziwne, no takie inne – odpowiedział chłopiec.
- Jak inne? Wyjaśnij mi synu – nalegała matka.
- O mamo! To tak jakby wujek Jurek chciał powiedzieć cioci Marcie: Marta krowy poszły w kukurydzę. To byłaby pieśń chwały, lecz oni powiedzieli by to tak:

O Marto, ma Marto dziś usłysz mój płacz
I oczy łaskawe obrócić tu racz
Jak wielką i smutną ja rzecz dziś tu widzę
Te krowy polazły znów w kukurydzę

Tajemne są drogi dla stada krów
Z poranku zwierzaki poszły gdzieś znów
Słoneczko wstało i znowu to widzę
Te krowy polazły znów w kukurydzę

A gdy już bezsilnie słów braknie i łez
Ze smutkiem zawołam, choć już o tym wiesz
Zróbmy z nich steki, bo co ja dziś widzę
Te krowy polazły znów w kukurydzę 

Lecz zanim ten Boży skończy się dzionek
Wezmę te krowy na mocny postronek
Co z nimi zrobię powiedzieć się brzydzę
Lecz nigdy nie pójdą mi w kukurydzę

Piasek czasu

Idąc naprzód zostawiasz ślady swoich stóp na piasku czasu.
Więc idź. Bo kto chciałby zostawić na piasku czasu odcisk swoich pośladków?

Kamienie, piasek, woda

Nauczyciel przyniósł na zajęcia słoik i kilka rekwizytów. Gdy zaczęły się zajęcia wsadził do niego duży kamień, który zajął sporo miejsca i zapytał studentów:
- Czy waszym zdaniem słoik jest pełny?
- Nie, jest jeszcze sporo przestrzeni.
- Zgoda.
Nauczyciel nasypał zatem więcej średnich kamyków (mniejszych niż ten poprzedni), aż po brzegi naczynia, po czym powtórzył pytanie:
- A teraz, czy słój jest pełny?
- Tak, jest pełen.
Wtedy nauczyciel wziął pudełko żwiru, wsypał do słoika i lekko potrząsnął. Żwir oczywiście stoczył się w wolną przestrzeń między kamieniami. Ponownie zapytał studentów, czy słoik jest pełny, a oni ze śmiechem przytaknęli.
Profesor wziął pudełko piasku i wsypał go, potrząsając słojem. W ten sposób piasek wypełnił pozostałą jeszcze wolną przestrzeń.
-A teraz, czy słój jest pełny?
Coraz bardziej rozbawieni studenci znów przytaknęli. Wówczas mentor wlał do słoika wodę, która wypełniła całą pozostałą przestrzeń. 
- A teraz, czy słoik jest pełny? Chciałbym, byście wiedzieli, że ten słój jest jak Wasze życie. 
Ten największy kamień symbolizuje Boga.
Te duże kamienie to ważne rzeczy w życiu: wasza rodzina, partner, dzieci,zdrowie. Gdyby nie było wszystkiego innego, wasze życie i tak byłoby wypełnione.
Żwir to inne, mniej ważne rzeczy: pieniądze, mieszkanie albo samochód.
Piasek symbolizuje całkiem drobne rzeczy w życiu, w tym Waszą pracę.
Natomiast woda symbolizuje sprawy całkowicie nieistotne, jak przeglądanie kwejka, czy siedzenie na Facebooku. 
Jeśli nie włożymy kamieni jako pierwszych, później nie będzie to możliwe. Jeżeli najpierw napełnicie słój piaskiem, nie będzie już miejsca na żwir, a tym bardziej na kamienie.
Tak jest też w życiu: Jeśli poświęcicie całą waszą energię na drobne rzeczy, nie będziecie jej mieli na rzeczy istotne. Dlatego ważne jest, by zadać sobie pytanie: co stanowi kamienie w moim życiu? Następnie włożyć je jako pierwsze do słoja i dbać o nie. Zostanie Wam jeszcze dość czasu na inne sprawy.
Zważajcie przede wszystkim na kamienie – one są tym, co się naprawdę liczy. Reszta to piasek i woda.

Kosz owoców

W pewnym kościele był wielki kosz, pełen przepięknych owoców Ducha które zgromadzili wierni. Każdy kto tam przychodził mógł z niego czerpać do woli. I przychodzili ludzie i wyciągali z niego ile tylko zapragnęli. Jednak każdy tylko brał, a nikt nie oddawał nic w zamian. W rezultacie w krótkim czasie kosz opróżnił się i nie wyglądał już tak imponująco. Zniechęceni wierni przestali odwiedzać to miejsce, uznając kościół za mało atrakcyjny. Gdyby tylko biorąc coś zechcieli też dać coś w zamian...

Rachunek

Mama zabrała synka na zakupy. Kupowali przeróżne produkty, a w każdym sklepie sprzedawca wydawał rachunek, który trzeba było zapłacić. Chłopcu bardzo spodobała się ta idea. Zainspirowany tym wydarzeniem postanowił wystawić taki sam rachunek w domu. Tak więc gdy mama była zajęta gotowaniem obiadu synek przygotował długą listę, którą następnie wręczył mamie:
- pomaganie przy sprzątaniu pokoju - 10 zł
- zbieranie zabawek - 15 zł
- zbieranie brudnych naczyń - 5 zł
- ...
Mama zdumiona przeczytała rachunek, po czym sporządziła swój własny, który wręczyła synkowi:
- Zmienianie pieluch - 0 zł
- Gotowanie obiadów - 0 zł
- Całowanie na dobranoc - 0 zł
- Pomoc przy odrabianiu lekcji - 0 zł
- Tulenie gdy jest przykro - 0 zł
- ...
Chłopiec czytał długą listę, gdy nagle po policzkach zaczęły mu cieknąć łzy. Napisał na swoim rachunku: ZAPŁACONO i przytulił mocno mamę.

Jak siebie samego

Jezus powiedział: "Będziesz miłował bliźniego swego, jak siebie samego".
Powiedz mi zatem, za co kochasz siebie? Czy potrafisz wymienić chociaż 10 rzeczy, za które siebie kochasz? Choć trzy? Czy w ogóle kochasz siebie? A jeśli nie potrafisz kochać siebie samego, to jak możesz pokochać bliźnich? Naucz się kochać siebie. Pamiętaj: jesteś cenny!

Ślady na piasku

Po śmierci pewnemu człowiekowi dane było zobaczyć ścieżkę swojego życia. Widział ją jako ślady stóp na piasku czasu. Były tam odciski dwóch par stóp: jego i Jezusa. Cały czas, jedne obok drugich. Jednak gdy tylko pojawiały się jakieś trudności w życiu jedna para stóp znikała. Zaniepokojony tym faktem człowiek zapytał:
- Jezu, zobacz, całe życie kroczyłem obok Ciebie. Nasze ślady stóp są jedne obok drugich. Jednak ilekroć potrzebowałem Cię najbardziej, tyle razy widzę tylko pojedyncze ślady! Dlaczego? Jak mogłeś mnie opuścić właśnie wtedy?
- Nie opuściłem Ciebie synu. Widzisz pojedyncze ślady, bo wtedy niosłem Ciebie na rękach.

Zaufanie

Pewnego razu żył sobie chłopiec imieniem John. Mieszkał ze swoim ojcem na farmie. John bardzo lubił bawić się na podwórku. Lepił zamki z piasku i budował do nich drogi. Jeździł później po tych drogach małymi, kolorowymi autkami. Tak beztrosko mijały mu dni dziecięcego życia.
Tego dnia bawił się jak zwykle. Jechał właśnie swoją ulubioną limuzyną do pałacu z patyków, gdy nagle z domu wyszedł jego ojciec. Tata dzierżył w ręce strzelbę. Stanął na werandzie i wymierzył w kierunku chłopca mówiąc:
- Nie ruszaj się synu!
Chłopiec spojrzał na swojego tatę. Ten celował prosto w niego. John zamarł w bezruchu nie wiedząc, co stanie się za chwilę. Ojciec wymierzył bardzo dokładnie, po czym nacisnął spust. Padł strzał. Trafił i zabił... jadowitego węża, który zagrażał chłopcu. Teraz Johny był już bezpieczny.

Orzeł

Pewien człowiek znalazł raz jajo orła. Zabrał je do domu i podrzucił kwoce. Mały orzełek wylągł się wraz ze stadem kurcząt i dorastał razem z nimi. Gdy inne pisklęta dziobały ziarno - on też dziobał, gdy kury grzebały w poszukiwaniu za robakami - on je naśladował. Przez całe swoje życie wychowywał się z kurami i myślał, że jest podwórkowym kogutem. 

Po latach orzeł się zestarzał. Pewnego dnia zauważył - wysoko nad sobą - potężnego ptaka. Był wspaniały. Poruszał się majestatycznie wśród chmur, a jego wielkie skrzydła przysłaniały słońce, gdy przelatywał nad podwórkiem. Stary orzeł podziwiał go tak przez chwilkę i zapytał: 
- Kto to jest?
- To jest orzeł - odpowiedziała mu jedna z kur - król ptaków. Ale nie myśl o tym. Ty i ja jesteśmy inni niż on.
Tak więc orzeł więcej o tym nie myślał. I zmarł myśląc, że jest zwykłym kogutem.

Zadowolenie z życia

Wielki król o imieniu Jajati dożył stu lat. Zaznał wszystkiego, co życie może dać. Był jednym z największych władców swego czasu.

Pewnego dnia przyszła Śmierć i powiedziała do niego: 
- Przygotuj się, przyszłam cię zabrać. 
Jajati był wielkim wojownikiem, wygrał wiele wojen, ale na widok śmierci zaczął drżeć i rzekł:
- Ale to za wcześnie.
Śmierć odpowiedziała: 
- Za wcześnie!? Żyłeś sto lat. Nawet twoje dzieci się postarzały. Twój najstarszy syn ma osiemdziesiąt lat. Czego jeszcze chcesz?
Jajati miał stu synów, albowiem miał sto żon. Zapytał Śmierć:
- Czy możesz wyświadczyć mi przysługę? Jeśli zdołam przekonać któregoś syna, by mnie zastąpił, czy możesz zostawić mnie jeszcze na sto lat i zabrać jego?
Śmierć odparła:
- Skoro ty nie jesteś gotowy, a jesteś ojcem i żyłeś dłużej, zaznałeś wszystkiego, to dlaczego twój syn ma być gotowy?
Jajati wezwał swoich stu synów. Starsi synowie milczeli. Panowała wielka cisza, nikt nic nie powiedział. Tylko najmłodszy, ledwie szesnastoletni syn wstał i rzekł:
- Jestem gotowy.
Nawet Śmierci było żal chłopca, więc powiedziała: 
- Może nie zdajesz sobie sprawy, co robisz? Czy nie widzisz, że twoich dziewięćdziesięciu dziewięciu braci zachowuje milczenie? Jeden ma osiemdziesiąt, inni mają siedemdziesiąt pięć, sześćdziesiąt lat. Oni żyją długo, ale wciąż chcą żyć. A ty jeszcze sobie nie pożyłeś. Zastanów się.
Chłopiec odpowiedział:
- Nie. Nie mam żadnych wątpliwości. Idę zupełnie świadomie. Jeśli mój ojciec nie jest zadowolony ze stu lat życia, to jaki sens ma pozostawanie tutaj? Jak miałbym być zadowolony? Widzę moich dziewięćdziesięciu dziewięciu braci; nikt z nich nie jest zadowolony. A więc, po co tracić czas. Przynajmniej mogę zrobić ojcu tę przysługę. Niech staruszek cieszy się przez następne sto lat. Ale ja jestem zdecydowany. Widząc, że nikt nie jest zadowolony, jedno jest dla mnie całkiem jasne – jeśli żyłbym nawet sto lat, to też nie byłbym zadowolony. A zatem, nie ma znaczenia, czy pójdę teraz, czy za dziewięćdziesiąt lat. Zabierz mnie.
Śmierć zabrała chłopca. Kiedy po stu latach wróciła, Jajati znajdował się w takim samym położeniu. Powiedział:
- Te sto lat tak szybko przeminęło. Umarli wszyscy moi starzy synowie, ale mam cały zastęp nowych. Mogę ci dać któregoś syna. Zlituj się nade mną.
I tak to trwało. Historia powtarzała się przez – powiedzmy – tysiąc lat. Śmierć przychodziła dziesięć razy. I dziewięć razy zabierała któregoś syna, a Jajati żył przez następne sto lat. Za dziesiątym razem Jajati powiedział:
- Chociaż wciąż jestem tak samo niezadowolony, jak byłem wtedy, gdy przyszłaś po raz pierwszy, teraz – chociaż niechętnie, z oporem – pójdę, ponieważ nie mogę wciąż prosić o tę samą przysługę. To już za wiele. Jedna rzecz stała się dla mnie oczywista: jeśli tysiąc lat nie mogło dać mi zadowolenia, to nawet dziesięć tysięcy nie da.

Wędrowiec

Pewien strudzony drogą wędrowiec usiadł pod drzewem spełniającym życzenia, aby odpocząć. I gdy tak sobie siedział zaczął marzyć:
- Ach, gdybym tak mógł coś zjeść, coś takiego pysznego.
Puf! Pięknie nakryty stół pełen przepysznych potraw natychmiast pojawił się przed podróżnym. Ten zachwycony, nie myśląc o niczym więcej zaczął ucztować. Gdy się najadł do syta poczuł pragnienie:
- Ach, teraz bym się czegoś napił.
I natychmiast pojawiły się przeróżne napoje. Zadowolony położył się pod drzewem, aby odpocząć po posiłku. I nagle przestraszył się:
- Ojej, a jeżeli teraz pojawi się potwór?
I pojawił się potwór.
- O nie, teraz pewnie mnie zje!
I tak zginął wędrowiec zjedzony przez potwora.

Klucz do życia - Bieganie i czytanie

Pewien amerykański celebryta, Will Smith powiedział kiedyś:

Kluczem do życia jest bieganie i czytanie

Dlaczego bieganie? Bo kiedy biegasz, w Twojej głowie siedzi taki mały człowieczek, który mówi "jestem taki zmęczony, zaraz wypluję wnętrzności, nie dam rady dalej biec". I co, masz ochotę się poddać prawda? Ale jeśli nauczysz się pokonywać tego małego człowieczka, to nauczysz się jak się nie poddawać, kiedy rzeczy w Twoim życiu staną się naprawdę trudne.

Dlaczego czytanie? Bo gdzieś tam żyły miliardy ludzi przed nami, zanim się pojawiliśmy. I nie ma żadnego nowego problemu jaki moglibyśmy mieć z dziewczyną, ze szkołą, z pracą, z czymkolwiek innym. Nie istnieje problem, który możesz mieć, a którego już ktoś wcześniej nie rozwiązał i nie napisał o tym książki.

Dlatego kluczem do życia jest bieganie i czytanie.

Osoba, która pracuje najciężej - wygrywa.

Nie obwiniaj Boga o zło

Jest to skrócona wersja postu "Czy istnieje zimno?"

- Udowodnię, że jeśli Bóg istnieje, to jest zły. Czy Bóg stworzył wszystko co istnieje? Jeśli Bóg stworzył wszystko co istnieje, to stworzył także zło. A to oznacza, że Bóg jest zły.

- Przepraszam, czy zimno istnieje?

- Cóż to za pytanie? Oczywiście, że istnieje. Czy nigdy nie było wam zimno?

- W rzeczywistości, proszę pana, zimno nie istnieje. Zgodnie z prawami fizyki to, co uważamy za zimno jest brakiem gorąca. Profesorze, a czy istnieje ciemność?

- Oczywiście, że istnieje.

- Myli się pan, ciemność także nie istnieje. Ciemność jest w rzeczywistości brakiem światła. Światło możemy badać, a ciemność nie. Zło nie istnieje. To jest jak zimno i ciemność. Bóg nie stworzył zła. Zło jest wynikiem tego, co się stało kiedy człowiek nie miał w sercu miłości Boga.

Czy istnieje zimno?

Za długi post? Przeczytaj skróconą wersję historii: Nie obwiniaj Boga o zło.

- Pozwólcie, że wyjaśnię wam problem jaki nauka ma z religią. 
Niewierzący profesor filozofii stojąc w audytorium wypełnionym studentami zadaje pytanie jednemu z nich: 
- Jesteś chrześcijaninem synu, prawda?
- Tak, panie profesorze.
- Czyli wierzysz w Boga.
- Oczywiście.
- Czy Bóg jest dobry?
- Naturalnie, że jest dobry.
- A czy Bóg jest wszechmogący? Czy Bóg może wszystko?
- Tak.
- A Ty - jesteś dobry czy zły?
- Według Biblii jestem zły.
Na twarzy profesora pojawił się uśmiech wyższości - Ach tak, Biblia! A po chwili zastanowienia dodaje:
- Mam dla Ciebie pewien przykład. Powiedzmy że znasz chorą i cierpiącą osobę, którą możesz uzdrowić. Masz takie zdolności. Pomógłbyś tej osobie? Albo czy spróbowałbyś przynajmniej? 
- Oczywiście, panie profesorze.
- Więc jesteś dobry...!
- Myślę, że nie można tego tak ująć.
- Ale dlaczego nie? Przecież pomógłbyś chorej, będącej w potrzebie osobie, jeśli byś tylko miał taką możliwość. Większość z nas by tak zrobiła. Ale Bóg nie.
Wobec milczenia studenta profesor mówi dalej:
- Nie pomaga, prawda? Mój brat był chrześcijaninem i zmarł na raka, pomimo że modlił się do Jezusa o uzdrowienie. Zatem czy Jezus jest dobry? Czy możesz mi odpowiedzieć na to pytanie?
Student nadal milczy, więc profesor dodaje:
- Nie potrafisz udzielić odpowiedzi, prawda?
Aby dać studentowi chwilę zastanowienia profesor sięga po szklankę ze swojego biurka i popija łyk wody.
- Zacznijmy od początku chłopcze. Czy Bóg jest dobry?
- No tak... jest dobry.
- A czy szatan jest dobry?
Bez chwili wahania student odpowiada:
- Nie.
- A od kogo pochodzi szatan?
Student aż drgnął:
- Od Boga.
- No właśnie. Zatem to Bóg stworzył szatana. A teraz powiedz mi jeszcze synu, czy na świecie istnieje zło? 
- Istnieje panie profesorze...
- Czyli zło obecne jest we Wszechświecie. A to przecież Bóg stworzył Wszechświat, prawda?
- Prawda.
- Więc kto stworzył zło? Skoro Bóg stworzył wszystko, zatem Bóg stworzył również i zło. A skoro zło istnieje, więc zgodnie z regułami logiki także i Bóg jest zły.
Student ponownie nie potrafi znaleźć odpowiedzi.
- A czy istnieją choroby, niemoralność, nienawiść, ohyda? Te wszystkie okropieństwa, które pojawiają się w otaczającym nas świecie? Student drżącym głosem odpowiada:
- Występują.
- A kto je stworzył?
W sali zaległa cisza, więc profesor ponawia pytanie:
- Kto je stworzył?
Wobec braku odpowiedzi profesor wstrzymuje krok i zaczyna się rozglądać po audytorium. Wszyscy studenci zamarli.
- Powiedz mi - wykładowca zwraca się do kolejnej osoby - Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa synu?
Zdecydowany ton odpowiedzi przykuwa uwagę profesora:
- Tak panie profesorze, wierzę.
Starszy człowiek zwraca się do studenta:
- W świetle nauki posiadasz pięć zmysłów, które używasz do oceny otaczającego cię świata. Czy kiedykolwiek widziałeś Jezusa?
- Nie panie profesorze. Nigdy Go nie widziałem.
- Powiedz nam zatem, czy kiedykolwiek słyszałeś swojego Jezusa?
- Nie panie profesorze.
- A czy kiedykolwiek dotykałeś swojego Jezusa, smakowałeś Go, czy może wąchałeś? Czy kiedykolwiek miałeś jakiś fizyczny kontakt z Jezusem Chrystusem, czy też Bogiem w jakiejkolwiek postaci?
- Nie panie profesorze. Niestety nie miałem takiego kontaktu.
- I nadal w Niego wierzysz?
- Tak.
- Przecież zgodnie z wszelkimi zasadami przeprowadzania doświadczenia, nauka twierdzi że Twój Bóg nie istnieje. Co Ty na to synu?
- Nic - pada w odpowiedzi - mam tylko swoją wiarę.
- Tak, wiarę... - powtarza profesor - i właśnie w tym miejscu nauka napotyka problem z Bogiem. Nie ma dowodów, jest tylko wiara. 
Student milczy przez chwilę, po czym sam zadaje pytanie:

- Panie profesorze - czy istnieje coś takiego jak ciepło?
- Tak.
- A czy istnieje takie zjawisko jak zimno?
- Tak, synu, zimno również istnieje.
- Nie, panie profesorze, zimno nie istnieje.

Wyraźnie zainteresowany profesor odwrócił się w kierunku studenta. Wszyscy w sali zamarli. Student zaczyna wyjaśniać:
- Może pan mieć dużo ciepła, więcej ciepła, super-ciepło, mega ciepło, ciepło nieskończone, rozgrzanie do białości, mało ciepła lub też brak ciepła, ale nie mamy niczego takiego, co moglibyśmy nazwać zimnem. Może pan schłodzić substancje do temperatury minus 273,15 stopni Celsjusza (zera absolutnego), co właśnie oznacza brak ciepła - nie potrafimy osiągnąć niższej temperatury. Nie ma takiego zjawiska jak zimno, w przeciwnym razie potrafilibyśmy schładzać substancje do temperatur poniżej 273,15stC. Każda substancja lub rzecz poddaje się badaniu, kiedy posiada energię lub jest jej źródłem. Zero absolutne jest całkowitym brakiem ciepła. Jak pan widzi profesorze, zimno jest jedynie słowem, które służy nam do opisu braku ciepła. Nie potrafimy mierzyć zimna. Ciepło mierzymy w jednostkach energii, ponieważ ciepło jest energią. Zimno nie jest przeciwieństwem ciepła, zimno jest jego brakiem. W sali wykładowej zaległa głęboka cisza. W odległym kącie ktoś upuścił pióro, wydając tym odgłos przypominający uderzenie młota.
- A co z ciemnością panie profesorze? Czy istnieje takie zjawisko jak ciemność?
- Tak - profesor odpowiada bez wahania - czymże jest noc jeśli nie ciemnością?
- Jest pan znowu w błędzie. Ciemność nie jest czymś, ciemność jest brakiem czegoś. Może pan mieć niewiele światła, normalne światło, jasne światło, migające światło, ale jeśli tego światła brak, nie ma wtedy nic i właśnie to nazywamy ciemnością, czyż nie? Właśnie takie znaczenie ma słowo ciemność. W rzeczywistości ciemność nie istnieje. Jeśli istniałaby, potrafiłby pan uczynić ją jeszcze ciemniejszą, czyż nie? 
Profesor uśmiecha się nieznacznie patrząc na studenta. Zapowiada się dobry semestr.
- Co mi chcesz przez to powiedzieć młody człowieku?
- Zmierzam do tego panie profesorze, że założenia pańskiego rozumowania są fałszywe już od samego początku, zatem wyciągnięty wniosek jest również fałszywy. Tym razem na twarzy profesora pojawia się zdumienie:
- Fałszywe? W jaki sposób zamierzasz mi to wytłumaczyć?
- Założenia pańskich rozważań opierają się na dualizmie - wyjaśnia student - twierdzi pan, że jest życie i jest śmierć, że jest dobry Bóg i zły Bóg. Rozważa pan Boga jako kogoś skończonego, kogo możemy poddać pomiarom. Panie profesorze, nauka nie jest w stanie wyjaśnić nawet takiego zjawiska jak myśl. Używa pojęć z zakresu elektryczności i magnetyzmu, nie poznawszy przecież w pełni istoty żadnego z tych zjawisk. Twierdzenie, że śmierć jest przeciwieństwem życia świadczy o ignorowaniu faktu, że śmierć nie istnieje jako mierzalne zjawisko. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, tylko jego brakiem. A teraz panie profesorze proszę mi odpowiedzieć - czy naucza pan studentów, którzy pochodzą od małp?
- Jeśli masz na myśli proces ewolucji, młody człowieku, to tak właśnie jest.
- A czy kiedykolwiek obserwował pan ten proces na własne oczy?
Profesor potrząsa głową wciąż się uśmiechając, zdawszy sobie sprawę w jakim kierunku zmierza argumentacja studenta. Bardzo dobry semestr, naprawdę.
- Skoro żaden z nas nigdy nie był świadkiem procesów ewolucyjnych i nie jest w stanie ich prześledzić wykonując jakiekolwiek doświadczenie, to przecież w tej sytuacji, zgodnie ze swoją poprzednią argumentacją, nie wykłada nam już pan naukowych opinii, prawda? Czy nie jest pan w takim razie bardziej kaznodzieją niż naukowcem?
W sali zaszemrało. Student czeka aż opadnie napięcie.
- Żeby panu uzmysłowić sposób, w jaki manipulował pan moim poprzednikiem, pozwolę sobie podać panu jeszcze jeden przykład - student rozgląda się po sali - Czy ktokolwiek z was widział kiedyś mózg pana profesora?
Audytorium wybucha śmiechem.
- Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek słyszał, dotykał, smakował czy wąchał mózg pana profesora? Wygląda na to, że nikt. A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze. Skoro nauka mówi, że pan nie ma mózgu, jak możemy ufać pańskim wykładom, profesorze?
W sala zapada martwa cisza. Profesor patrzy na studenta oczyma szerokimi z niedowierzania. Po chwili milczenia, która wszystkim zdaje się trwać wieczność profesor wydusza z siebie:
- Wygląda na to, że musicie je brać na wiarę.
- A zatem przyznaje pan, że wiara istnieje, a co więcej - stanowi niezbędny element naszej codzienności. A teraz panie profesorze, proszę mi powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak zło?
Niezbyt pewny odpowiedzi profesor mówi:
- Oczywiście że istnieje. Dostrzegamy je przecież każdego dnia. Choćby w codziennym występowaniu człowieka przeciw człowiekowi. W całym ogromie przestępstw i przemocy obecnym na świecie. Przecież te zjawiska to nic innego jak właśnie zło.
Na to student odpowiada:
- Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się w momencie, kiedy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła.
Profesor osunął się bezwładnie na krzesło.

Wszystko ma swój początek w głowie.

Zasiej myśl, a zbierzesz czyn.
Zasiej czyn, a zbierzesz nawyk.
Zasiej nawyk, a zbierzesz charakter.
Zasiej charakter, a zbierzesz los.

Zwycięzstwo

Prawdziwym zwycięzcą nie jest ten, kto nigdy nie odniósł porażki. Zwycięzcą nie jest ten, kto biegł najszybciej, kto bił najmocniej, kto stał na nogach najdłużej. Zwycięzcą w życiu nie jest ten, kto nigdy nie upadł.

Bo życie jest twardsze niż jakikolwiek człowiek i zawsze Ciebie powali na deski. Nie ma takiej osoby, której życie nie przygniecie.

Prawdziwym zwycięzcą jest ten, kto pomimo odniesionych ran, kto pomimo zadanych mu ciosów, kto pomimo tylu nieudanych prób i upadków POTRAFI WSTAĆ I WALCZYĆ DALEJ! Bo nie chodzi o to, aby nigdy nie upaść, ale o to, aby pomimo upadku, nigdy się nie poddawać i WALCZYĆ do samego końca!

Dopóki walczysz, dopóty masz szansę wygrać. Jeśli przestaniesz walczyć, nie wygrasz. WALCZ!

Dziadek

To była zwykła, chrześcijańska rodzina. Mama, tata i syn. Pewnego dnia zmarła babcia, matka ojca. Zatem aby dziadek nie mieszkał sam, wzięli go do siebie do domu.

Z czasem jednak, gdy dziadek zaczął już mocno posuwać się w latach, jego ręce zaczęły się trząść. Gdy siedział przy stole często rozlewał zupę, a czasem zdarzyło mu się coś potłuc. Dlatego tata zorganizował dla niego starą, drewnianą łyżkę i metalową miskę.

Później znów minęło trochę czasu. Dziadek wymagał coraz większej opieki, jak małe dziecko. Nieraz pachniało od niego niezbyt przyjemnie, dlatego rodzina postanowiła dać mu miejsce do jedzenia w innym pokoju, w kącie, aby goście odwiedzający ten dom nie byli narażeni na dyskomfort.

Po jakimś czasie okazało się, że dziadek zaczął popuszczać. Był coraz starszy i wymagał całodobowej opieki. Młode małżeństwo miało go już serdecznie dość, dlatego postanowili pozbyć się dziadka. Był grudzień, gdy ojciec z synem wsadzili dziadka do samochodu i wywieźli do jego starego domu, aby tam zakończył żywot.

Po powrocie do domu chłopiec wziął starą łyżkę i miskę dziadka i schował pod swoim łóżkiem. Ojciec spojrzał na niego zdziwiony:
- Synu, co Ty wyprawiasz? Wyrzuć to, teraz do niczego nam się to nie przyda!
- Wręcz przeciwnie, przecież kiedy Ty się zestarzejesz, ja zrobię Tobie tak samo jak zrobiłeś dziadkowi. Wtedy nie będę musiał szukać nowej miski, tylko wezmę tą.

Co chcecie aby wam czyniono, wy czyńcie innym.

Może to dobrze, a może to źle?


Kiedyś żył sobie pewien farmer, który uprawiał ziemię. Pewnego dnia przyszedł do niego sąsiad i powiedział:
- Zobacz! Twoje pole zostało stratowane, mnóstwo plonów jest zniszczonych. Źle się dzieje sąsiedzie.
Farmer odpowiedział na to ze spokojem:
- Może to i źle, może to i dobrze.

Następnej nocy farmer wysłał na pole swojego syna, aby ten zbadał sprawę i dowiedział się co lub kto powoduje takie straty. Syn zaczaił się w krzakach i zobaczył, że powodem strat jest piękna klacz! Pochwycił ją więc i przyprowadził do stodoły. Wszyscy we wsi mu zazdrościli:
- Jakże pięknego konia Pana syn złapał! Pan to ma szczęście!
Farmer skwitował to mówiąc:
- Może to i dobrze, może to i źle.

Po kilku tygodniach koń uciekł i zniknął gdzieś w lesie. Sąsiedzi znów to skomentowali:
- Pan to ma pecha, teraz ani porządnych plonów, ani konia. Trzeba było go lepiej pilnować!
Farmer spokojnie odpowiedział:
- Może to źle, a może to dobrze?

Nazajutrz klacz powróciła do właściciela, tym razem jednak za nią przybył też zwabiony jej urokiem potężny ogier!
- Pan to ma szczęście! Teraz masz Pan dwa konie, jesteś bogaty!
- Może to i dobrze, a może to i źle.

Syn farmera postanowił ujeździć ogiera, ten jednak nieprzywykły do siodła stanął dęba i zrzucił chłopca na ziemię. Pech chciał, że chłopak złamał nogę i nie mógł pracować. Sąsiedzi zbiegli się przerażeni:
- Tyle cierpienia w tym domu! Taki pech! Co wam po koniu, jak chłopak ma teraz nogi połamane?
Farmer wzruszył ramionami:
- Nie wiem czy to dobrze, czy to źle.

Wkrótce potem wybuchła wojna i król zażądał, aby wszystkich młodych mężczyzn wcielić do wojska. Gdy przybyła komisja poborowa zabrali wszystkich chłopców, oprócz syna farmera, który miał złamaną nogę. Sąsiad na to:
- Wy to macie szczęście. Moich synów zabrali i nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę, a Pana dzieci w spokoju w domu siedzą.
- Może to i dobrze, może to i źle.

Zderzenie z TIREM

Pewnego dnia młody mężczyzna umówił się z dziewczyną na randkę. Ona czekała na niego w restauracji już dość długo, a on cały czas się nie pojawiał. W końcu przyszedł, mocno już spóźniony. Ona go pyta:
- Co się stało? Dlaczego się spóźniłeś?
- A widzisz kochanie. Jechałem do Ciebie samochodem, gdy nagle na drodze ekspresowej złapałem laczka. Więc wysiadłem, zacząłem zmieniać to koło, ale gdy poszedłem po zapasówkę to nieuważnie wszedłem na jezdnię i TIR mnie potrącił. Przejechał po mnie, wyobrażasz to sobie? Kierowca z początku się przestraszył, ale ja szybko się pozbierałem, dokończyłem zmianę koła i już jestem. Przepraszam, że zajęło mi to tyle czasu.
- Niemożliwe! Nie wierzę Ci, co Ty za kit mi tutaj wciskasz? Jesteś wstrętnym kłamcą, albo postradałeś zmysły!
- Masz rację kochanie. Nie można zderzyć się z tirem i pozostać niezmienionym. Osoba która tak twierdzi albo kłamie, albo jest szalona. Powiedz mi jednak co jest większe: Bóg, czy tir? Czy można zatem "zderzyć" się w swoim życiu z Bogiem i pozostać niezmienionym? Osoba która tak twierdzi albo kłamie, albo jest szalona.

Murzyn

Pewna 50-cio letnia, biała kobieta wsiadła do zatłoczonego samolotu. Podeszła do swojego miejsca i zobaczyła, że miejsce obok wykupił jakiś murzyn! Zdegustowana natychmiast wezwała stewardessę i zażądała nowego miejsca. Uargumentowała to mówiąc:
- Nie mogę siedzieć obok kogoś takiego!
Stewardessa odpowiedziała:
- W czym tkwi problem?
- Jak to? Nie widzi Pani? On jest czarny!
- Proszę poczekać, zaraz sprawdzę, czy są jeszcze jakieś wolne miejsca.
Po sprawdzeniu okazało się, że w klasie ekonomicznej nie było już więcej wolnych miejsc. Było jednak ostatnie miejsce w pierwszej klasie, więc stewardessa omówiła problem z kapitanem samolotu. Po ok. 10 minutach wróciła i oznajmiła kobiecie:
-Proszę Pani, niestety nie mamy już więcej wolnych miejsc w klasie ekonomicznej, jednak okazało się, że jest ostatnie wolne miejsce w pierwszej klasie. Naszą zasadą jest, aby nigdy nie przesadzać osób z klasy ekonomicznej do pierwszej. Tym razem jednak, ze względu na ryzyko skandalu do jakiego może dojść z powodu konieczności przebywania obok tak nieprzyjemnej osoby, kapitan zezwolił na przesiadkę z klasy ekonomicznej do pierwszej.
Zanim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć, stewardessa zwróciła się do czarnego mężczyzny i powiedziała:
- Dlatego proszę Pana, gdyby był Pan tak uprzejmy zabrać swoje rzeczy, to przesadzilibyśmy Pana do pierwszej klasy, ponieważ kapitan zgadza się, że nikt nie powinien siedzieć obok tak nieprzyjemnej osoby.
W tym momencie pozostali pasażerowie, rozbawieni całą sytuacją, wstali i zaczęli klaskać.

Marchewka

Był słoneczny poniedziałek. Pastor lokalnego kościoła postanowił odwiedzić wiernych, którzy z różnych przyczyn przestali pojawiać się na nabożeństwach. Tego dnia zawitał do posesji pewnej kobiety, która właśnie była zajęta porządkowaniem ogródka.
-Witaj siostro!
-A witaj pastorze. Co Ciebie do mnie sprowadza?
-Wpadłem zobaczyć co u Ciebie słychać. Czy nie potrzebujesz może pomocy?
-A nie, dziękuję, radzę sobie wyśmienicie.
-A powiedz mi proszę, dlaczego ostatnio nie widuję Ciebie w kościele? Martwię się o Ciebie.
-A bo widzisz pastorze, w tym zborze w ogóle nie ma miłości. Same groby pobielane, z wierzchu wydają się ok, ale wewnątrz są pełni jadu.
-Aha - odpowiedział pastor, po czym kontynuował rozmowę. Kobieta oprowadziła go po swoim ogródku. Pokazała przeróżne krzewy i drzewa owocowe, jednocześnie narzekając na nieczułość współwyznawców. Pochwaliła się jak pięknie wypieliła grządki z własnymi warzywami. Wtedy pastor zwrócił szczególną uwagę na pewien fragment nieuprawionej ziemi.
-Siostro, czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego tutaj nie rośnie marchewka?
-Bo jej nie posadziłam - odparła jak gdyby nigdy nic.
Kontynuowali rozmowę, kobieta pokazała mu piękne kwiaty, które właśnie kwitły. Żaliła się też, że nikt nigdy nie docenia jej wysiłków. Po chwili pastor znów wrócił do tematu kawałka nieuprawionej ziemi i zapytał:
-Siostro, a czy możesz mi powiedzieć, dlaczego w Twoim ogródku nie ma marchewki?
-Mówiłam już, nie ma marchewki, bo jej nie posadziłam.
Kontynuowali rozmowę. Kobieta pochwaliła się swoim pięknym trawnikiem, równym jak na polu golfowym. Sama go kosiła. Pomówili też o sąsiadach i o tym, że ludziom w okół brak ludzkich uczuć. Pastor jednak znów powrócił do poprzedniego tematu:
-Powiedz mi, dlaczego nie rośnie tutaj marchewka?
Poirytowana już kobieta odpowiedziała:
-Bo jej nie posadziłam!
Kontynuowali rozmowę. Mówili o pogodzie, o pszczołach i o tym jak pracowicie gromadzą pyłek, aby wyprodukować miód. Kobieta żaliła się jak pracowite są te stworzenia, a jak podli ludzie. Po chwili jednak pastor znów wrócił do tematu nieuprawionego kawałka grządki:
-Powiedz mi siostro proszę, dlaczego tutaj nie rośnie marchewka?
Wkurzona już zachowaniem duchownego kobieta odparła:
-Mówiłam już przecież, że tutaj nie ma marchewki, bo jej nie zasa!... Nie zasadziłam...
Na jej twarzy malowało się zdumienie. Nagle uświadomiła sobie, że w zborze nie było miłości, bo jej nie zasadziła.

A czy Ty czekasz na wzrost czegoś, czego nigdy nie zasadziłaś?

Automatyczna sekretarka babci i dziadka

Poczta glosowa dziadka i babci.
Dzien dobry! Obecnie nie mozemy odebrac telefonu. Prosimy zostawic wiadomosc po sygnale.
- Jezeli jestes jednym z naszych dzieci, nacisnij 1
- Jezeli chcecie by popilnowac dzieci, nacisnij 2
- Jezeli chcesz pozyczyc samochod, nacisnij 3
- Jezeli chcesz by zrobic wam pranie i wyprasowac, nacisnij 4
- Jezeli chcesz by wnuki spaly u nas, nacisnij 5
- Jezeli chcesz bysmy odebrali dzieci ze szkoly, nacisnij 6
- Jezeli chcesz bysmy Wam przygotowali i przywiezli niedzielny obiad, nacisnij 7
- Jezeli chcecie zjesc u nas, nacisnij 8
- Jezeli potrzebujesz forsy, nacisnij 9
- Jezeli chcecie nas zaprosic do restauracji, na kolacje albo do teatru, zacznij mowic, sluchamy.

Popularne posty